cyklon

11.11.2009

W drodze na Południe. W telegraficznym jak zwykle skrócie kronikarz notuje: Wstajemy o 1 w nocy aby zdarzyć na samolot o 5 rano, na lotnisku okazuje się że lot został odwołany, powoduje to że nie możemy zdążyć na dwa pozostałe loty dzisiejszego dnia… sprawnie i korzystnie udaje się przebookować bilety dzięki Piotrowi i Pawłowi (chapeau bas Panowie) lecimy lotem bezpośrednim do  Trivandrum -wprawdzie z międzylądowaniem w Bombaju-gdzie szaleje właśnie cyklon, ale zawsze… mam nadzieje tylko pisząc to, że nie przyjdzie nam się zmierzyć z okiem cyklonu w przestworzach- nie to żebym nie ufała solidności maszyn Air India, mimo ze właśnie dziś rano rozwaliła się jedna z nich na lotnisku właśnie w Bombaju…

Z Airbusa A321 Magda

na południe

Za około 15 min wchodzimy na pokład samolotu Air India, lot IC-465, lecimy do Trivandrum, z między-lądowaniem w Bombaju.

PS. W galerii jest kilka nowych zdjęć z Amritsaru, oraz kolejne wpisy Magdy.

PS2. Dzięki Leszku  za pomoc z  internetem 🙂

Północ – Południe

Po pierwsze, zapraszam was do przejrzenia jeszcze raz historii wpisów i do przeczytania wpisów Magdy, będą się one pojawiać z datami odpowiadającymi opisywanemu dniu.

Ja właśnie siedzę skulony pod filarem na lotnisku w Delhi, siedzę tu bo na tym filarze na wysokości 2m jest jedyne dostępne gniazdko z prądem, zasiląjące mojego wyładowanego netbooka.

Dla nas zaczęła się właśnie prawdziwa wyprawa, miało być tak pięknie, a wyszło jeszcze piękniej. Otóż mieliśmy rano mieć zamówioną taksówkę która odwiezie nas na lutnistko w Amritsarze. Potwierdzałem to wczoraj jeszcze raz, umówiliśmy się na 2:00 w nocy, ale taxi nie przyjeżdżało, po obudzeniu w środku nocy naszego „agenta” turystycznego Shafiego, dowiedzieliśmy się że tak, taxi jest zamówione, ale na kolejny dzień :). Kilkukrotne rozmowy Shafiego z recepcją, skończyły się na tym, że dowiedziałem że o tej porze możemy liczyć się z tym, że w ogóle nie uda się nam zamówić taksówki. Na szczęście poprzedniego dnia, szukając internetu trafiliśmy na wielogwiazdkowy hotel, z własnym transportem. Prawie bez pożegnania, zabraliśmy swoje tobołki do owego hotelu, gdzie za „symboliczną” kwotę 1200Rs płatną do kieszeni recepcjonisty zostaliśmy zawiezieni bardzo szybko i sprawnie na lotnisko.

Tam czekała nas kolejna niespodzianka, lot Amritsar – Delhi, czyli nasz pierwszy z szeregu lotów z został odwołany … już 2 tygodnie temu, linia lotnicza jednak nie poinformowała nas o tym. Jednak tutejsi ludzie są bardzo pomocni, zaprowadzili nas do gabinetu szefa lotniska i przebukowali nam lot na innego przewoźnika, jeszcze wtedy istniała szansa że uda nam się złapać nasz kolejny lot.

ale spóźniliśmy się aż 10 min.

W biurze obsługi naszego przewoźnika ponownie spotkaliśmy się z wielką wyrozumiałością. Po wyjaśnieniu sytuacji, gdzie dokładnie zmierzamy, że 3 lotami i pociągiem chcemy dotrzeć na przylądek Kanyakumari, pani zamieniła nam opuszczony lot do Chennai na bezpośredni lot na przylądek :), tak więc mamy jeszcze 5h na lotnisku, a po 4,5h lotu będziemy na południu 🙂

Amritsar

10.11.2009

Amritsar

Golden Temple – Złota świątynia,  kompleks stanowiący niezwykłe, swoistego rodzaju niezależne miasto w mieście, a zarazem najświętsze sanktuarium Sikhów. Wynurza się na wyspie pośrodku Jeziora Nieśmiertelności . Przed wejściem musimy zdjąć buty i wejść do sadzawki obmywającej stopy- przyznaje że mam spore opory  związane z tym rytuałem, ale udaje mi się przełamać i przemykam na palcach z gęsia skórką  po kałuży wyobrażając sobie mieszkające tam indyjskie mikrozwierzątka -znowu ta obsesja. Obowiązkowe jest także nakrycie głowy chustą, do czego wykorzystuję mój nowy nabytek podobno  jedwabny bordowy  szal z Dharamshali. Już od samego wejścia kompleks świątynny wprowadza mnie  w  trans monotonną muzyką graną przez zespół  na żywo – śpiewacy intonują wersety świętej księgi Sikhów przechowywanej właśnie w Golden Temple. W takt muzyki, rytmicznie, zgodnie z wskazówkami zegara wzdłuż  Parikramy marmurowego nabrzeża otaczającego Armit Sarowar (staw nektaru) podążają rzesze Sikhów. Sikhowie  wierzący w równość wszystkich ludzi niezależnie od wyznania  czy kasty przyjmują tu serdecznie każdego  przybysza. To niezwykłe miejsce dysponuje bezpłatnym miejscem do spania dla każdego pielgrzyma, oferując każdemu także  posiłek  przygotowywany  w ogromnej charytatywnej kuchni. Każdy  może spróbować pszeniczny chlebek(ćapati) ,coś w rodzaju słodkiej owsianki serwowanej na misce ze sprasowanych liści bananowca, czy dal(soczewicę).

Tuż po przejściu przez  most Guru wiodący do Złotej Świątyni , przed głównym  wejściem podawany jest również słynny prasad bardzo słodka papka z mielonych migdałów z odrobiną mleka również w miseczkach z liści bananowca.

Jestem zauroczona atmosferą tego miejsc które zdecydowanie oparło się komercjalizacji turystycznej tak powszechnej  w innych świątyniach. Nikt nie czyha tu na opłaty,wymuszane datki i jałmużny na każdym kroku. Co więcej  wraz z Basią ( dla której Amritsar był zdecydowanym priorytetem tej podróży) uwiedzione klimatem tego miejsca postanawiamy odłączyć się od reszty grupy i  spędzić tu nieco więcej czasu. Nie długo jednak samotnie zwiedzamy  to miejce , chwile po wyjściu z głownego kompleksu świątynnego spotykamy Shikha który w  ramach wolontariatu pełni role przewodnika i  proponuje nam oprowadzenie po mieście pokazując ,ciekawe zakamarki niedostępne zupełnie dla turystów, jak  olbrzymią kuchnie  z masowym  wypiekaniem podpłomyków(ćapati). i ogromnym kotłem.  Mamy okazje podziwiać  całe miasto z góry wspinając się na wysoką wieże światyni znajdującej się nieopodal jednak otwartej tylko dla w wtajemniczonych w określonych godzinach.

Nasz przewodnik przyjechał do Amritsaru z Dehli i odbywa tu uświęcający ,pełniący w pewnym sensie rodzaj pokuty wolontariat służąc innym. Nie jest to tu nic niezwykłego Sikhowie odbywają tu rodzaj charytatywnej służby  pracując w kuchni, w szatni, pomagając innym…często można zobaczyć już małe dzieci wdrażane przez swoich rodziców wolontariat . Jaismin z charakterystyczną  zaczesaną i podwiniętą pod turban długą brodą  opowiada nam z wielką dumą o swojej wierze ,kulturze, historii jednocześnie nie narzucając się i nie próbując udowodnić wyższości ponad innymi religiami, podkreśla raczej fakt że Złota Świątynia  jest jedynym w swoim rodzaju miejscem na świecie  gdzie bez względu na wyznanie zostajesz ugoszczony i przyjęty jak wyznawca ich wiary. Dowiadujmy się również że długie włosy i broda których Sikhowie nigdy nie ścinają symbolizują siłę, a  ścięcie włosów oznaczałoby utratę mocy.

Nasz przewodnik poświęca nam cały dzień oprowadzając również po uliczkach starego miasta, zamawia dla nas riksze za którą uparcie nie pozwala nam zapłacić, Basia jest zachwycona, ja czujnym okiem spoglądam na wszystko  z dużym sceptyzmem i niedowierzaniem w bezinteresowność naszego zaprzyjaźnionego Sikha, choć muszę przyznać że od samego początku sprawia wrażenie prawdziwego dżentelmena, okazując wielką klasę i erudycje …  Zaczyna się ściemniać, całe miasto ożywa milionem kolorów. Jaismin  pokazuje nam jeszcze świątynie hinduską gdzie pierwszy raz jesteśmy świadkami obrzędu otwarcia bóstw wmieszane w tłum Hindusów  odprawiających  wieczorne  modły. Potem odwozi nas rikszą do hostelu nie oczekując niczego w zamian-przyznaje że oprowadzenie nas po mieście było dla niego prawdziwą przyjemnością-  niezwykły człowiek, niezwykłe miejsce.

Przepełnione głębokim spokojem i jednocześnie tętniące fascynującym zupełnie nieskomercjalizowanym życiem-   dosłownie i prawdziwie  wcielającym ideę służby drugiemu człowiekowi tak pięknie i pompatycznie  jedynie głoszoną przez inne religie- tu Sikhowie uczą swoje dzieci od małego więcej czynić niż o tym mówić.

Jestem pod wrażeniem  .

Z Armitsaru

Magda

Przybyliśmy do Amritsaru

Witajcie,

Znowu „nadajemy”, znalazienie dobrego dostępu do Internetu, w biegu, nie jest takie łatwe 🙂 ale się udało.

Po opuszczeniu Jaipuru (samochdem) udaliśmy do Delhi, gdzie już samolotem dotarliśmy do Dharamshali, a stamtąd do, położonego na wysokości 1800m u stóp Himalajów, przepięknego Mcleongandj.

Kolejny dzień to jednodniowy trekking na najbliższy szczyt/polanę na wysokości 2800m.

Jak na razie Mcleongandj to miejsce najbardziej mi się podoba, jest nieporównanie czyściej niż Jaipurze czy Agrze, powietrze jest przejrzyste i te góry :). Trekking trwał cały dzień, do dzisiaj czuję mięśnie nóg :).

Dzisiaj natomiast właśnie się kończy kolejny dzień, z tych tak zwanych „w drodze”. Około 13:30 wyruszyliśmy z Mcleongandj do miejscowości Pathankot aby złapać pociąg do Amritsaru. Przybyliśmy tu spóźniowym pociągiem o 20.

Udało się stworzyć galerię zdjęc z prawdziwego zdarzenia, dostępna jest po kliknięciu na zakładkę Indie.

Jutro Amritsar i Złota Świątynia, pojutrze o 5:25 rozpoczynamy prawie 3tys kilometrowy samolotowo-pociągowy „skok” na południe :), po drodze, w Madurai, spotykamy się z Bernim i Dudkiem 🙂

W drodze do Pendżabu

09.11.2009

Musimy niestety jechać dalej. Następny przystanek Amritsar. Góry rozpaczają, ja trochę też – dziś rozpętała się prawdziwa burza z piorunami, dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak wielkie mieliśmy wczoraj szczęście trafiając na słoneczną i idealnie bezchmurną pogodę. Cały dzień w podróży do najbogatszej prowincji Indii-Pendżabu-Pieciorzecza.

Magda

Himalaya

08.11.09

Wstajemy w pełni zregenerowani i wypoczęci, szybkie śniadanie z widokiem na Himalaje-jeszcze teraz pisząc to nie bardzo chce mi się wierzyć… właśnie spełniam swoje kolejne marzenie. Nie są to w prawdzie jeszcze Himalaje z i 7-tysiecznikami… ale w końcu jestem w Himalajach. Może nie jest to jeszcze dach świata ale poddasze na pewno. Dziś na dobry początek idziemy z przewodnikiem na wysokość 2870 n.p.m.

Z tarasu z widokiem na Himalaje

Serdeczności posyła Magda

To było coś! Wszyscy zostaliśmy doszczętnie oczarowani przez Himalaje. W głowach powstają pomysły na następna wyprawę do Nepalu, może Leh… Ledakh… byłoby cudownie.

Rozłożyliśmy się na polanie 2870 n.p.m. nad nami chmury, przed nami 5…6 tysięczniki. Stary pasterz który odnajduje młodą śliczną zbłąkaną owieczkę(na zdjęciu z Basią) która przyłącza się do nas w desperacji biorąc nas chyba za swoje stado… niesamowite … Wiatr szamocze kolorowe tybetańskie chorągiewki -proporce modlitewne… w oddali słychać dzwonki stada owiec, dwóch Szerpów z osłami dźwigającymi ekwipunek dociera właśnie na szczyt. Jak chciałabym zostać tutaj dużej….

Z 2870npm

Magda

Prawie na dachu Świata

07.11.2009

Dharamsahla

Na płycie lotniska witają nas wyłaniające się masywy Himalajów uśmiechy powoli rysują się na naszych twarzach, czyste powietrze od razu uderza nam do głów, mhmm tego nam było trzeba po smogu i kwaśnym deszczu Jaipuru, odurzamy się każdym oddechem, Hindus z tabliczka „Witamy Magdalena” i już mkniemy do górnego miasta McLeodganj siedziby Dalajlamy i Tybetańskiego Rządu na Uchodźctwie.

Mały Tybet-po ulicach przechadzają się mnisi w czerwono żółtych szatach, powoli przyzwyczajam się do widoku mnicha w baesbolowce, mnicha z komórką przy uchu, za rogiem mnisi sączą herbatkę, zawzięcie dyskutując, obok mnich robiący warzywne zakupy, za nim mnich z chrustem na plecach, mnich z plecakiem… Mnich to tu to tam. Przeurocze miejsce przepełnione cudownym spokojem, mimo ze tętniące życiem, tak odmienne od gwaru ulic jakimi przechadzaliśmy się przez ostatni tydzień. Zwiedzamy świątynię tybetańską, niestety Dalajlamy XIVgo nie ma dziś w domu, dowiadujemy się że jest w podróży i wróci dawać nauki dopiero za kilka dni. Zachód słońca – świątynia powoli tonie w ciepłym świetle malutkich świeczek, obserwujemy jak podnóża Himalajów nikną w pomarańczowym zmierzchu dnia. Już tylko ich kontury pod rozgwieżdżonym sklepieniem przypominają nam o jutrzejszym trekkingu w wyższe partie gór.

Prawie na dachu Świata

Pozdrawiam

Magda

Wszystko zgodnie z planem :)

Witajcie,

o szybki wpis, bo po komentarzach widze ze nie mozecie sie doczekac zdjec 🙂 wiec z juz zrobionych 41GB (i ja nie zrobilem swoim aparatem zadego) wybralismy kolegialnie 42 (zdjecia 😉 )

Blismy W Khajurajo, Agrze i Jaipurze, jutro z rana (5:30) jedziemy do Delhi i potem samolotem do Dharamshal

Linki do zdjec sa po prawej, niestety na razie technika mnie przerosla i wyswitlane sa po 10 losowo, (jest ich sumie 42) wiec odsiwzcie strone kilka razy a zobaczycie wszystkie zdjecia,  poprawie to przy najblizszej okazji

Różowe miasto, rafineria płonie

6.11.2009

Jaipur

W labiryncie straganów wszystko zdaje sie  płynąc  5razy szybciej  choć podobno to ludzie zachodu nie maja czasu ,mają zaś pieniądze ,tu ludzie  maja dużo czasu, a nie mają pieniędzy…i na każdym kroku chcą wydębić od nas nasza kasę traktując jak typowych turystów… powoli mnie to irytuje Chłoniemy  jednak każdą chwile ,wszystko jest zupełnie odmienne od tego co znaliśmy w Europie, zaskakują nas i zachwycają banale widoki straganiarzy usypujący  kolorowe mozaiki z przypraw i nasion, mężczyźni w olbrzymich białych lśniących turbanach, które odcinają się skrajnym kontrastem od ich spalonych słońcem i wyrzeźbionych  bruzdami zmarszczek twarzy. Starcy  siedzący na placu nawijają na nici pomarańczowe  nagietki tworząc kwiatowe girlandy składane bóstwom w ofierze… proste zachwyty, zwyczajne zdziwienia.

Dźajpur- różowe fasady budynków zza mgły kurzu i smogu (tydzień temu wybuchł w okolicy pożar rafinerii ,który nadal trwa…)- w środku nocy budzi mnie ból gardła i chrypa-teraz wiem ze to nie infekcja,a rafineria .

Wyuzdany architektonicznie harem  o kształcie korony-zwany pałacem wiatrów. Pełen fantazyjnych  wieżyczek, ażurowych przesłon, wykuszowych okien, łuków, miniaturowych prześwitów wszystko po to  aby kobiety haremu mogły obserwować  tętniące życiem miasto  zza bajecznie miniaturowych okien Hava Mahal .

Nasz nowy przewodnik  urządza nam kiczowate sesje zdjęciowe w wąskich krużgankach zdradzając swoja fotograficzna pasje,ja w pospiechu kupuję nieoczekiwanie bębenek. Uliczny sprzedawca proponuj cene 600 Rupii w pospiechu rzucam cenę 100 żeby się odczepił , za kilka chwil dogania nas i bęben jest już mój za jedyne  7zl, he!

Ze  sklepu z tkaninami

Magda