Labuan znaczy port

Pierwsze miejsce na Flores to port rybacki Labuan Bajo, do ktorego po 6 godzinach na morzu zawital nasz prom. Wbrew moim obawom plynelo sie bardzo dobrze. Udalo mi sie oszukac chorobe morska awiomarinem, a warunki byly na tyle dobre, ze pospalismy sobie wszyscy. Pierwsze kroki skierowalismy na lotnisko, aby kupic bilet powrotny. Juz na promie dzieki Zdzisiowi i Bochynowi opracowalem awaryjny plan ucieczki z tej magicznej wyspy. Jego malą wadą byla wyskoka cena lotu, a duzą rezygnacja z Kellimutu – najladniejszych wulkanow Indonezji. Dlatego wlasnie wizyta na lotnisku miala nam odpowiedziec na pytanie co robimy dalej. Okazuje sie, ze w Internecie nie da sie kupic wielu lotow, ktore sa dostepne poprostu w kasie i to za bardzo rozsadna cene 300zl, za 2 gdziny lotu. Nie bylo tez problemu z miejscami. Dla lokalesow taka cena jest kosmiczna wiec zawsze sie znajda jakies wolne miejsca. Ten koles co nas straszyl mial w tym swoj interes. Chcial nas naciagnac na duzo drozsze bilety, ktore potrafil zalatwic „spod ziemii”. Gerard mial racje – on pierwszy go rozgryzl. Mily czlowiek na lotnisku pomogl nam dopracowac plan podrozy po Flores. Znal wyspe i powiedzial ile trwaje przejazdy na poszczegolnych odcinkach. Niestey widzial ile zaplacilismy za bilety 3 600 000 rupii lacznie za 3 osoby i zaproponowal nam swoje przewodnictwo po wyspie za jedyne astronomiczne 3 juty (czyli miliony rupii) zerwalismy natycmiast negocjacje, ale plan pozostal 🙂 Wynikalo z niego jasno – nie mamy czasu na pierdoly, albo Kelimutu, albo „zycie ludzi na Flores”. Decyzja jest szybko – Kelimutu, a zycie przy okazji po drodze. Jeszcze tego samego dnia pojechalismy wiec do Ruteng, nie mogac docenic uroku Labuan Bajo. Lotnisko jednak zdazylo nas urzec swoja maloscia – pracowalo tam moze 15 osob, przez ok. 2 godziny nie widzailem zadnego samolotu i tylko my bylismy podroznymi 🙂 – ciut wieksze od lotniska Siewiernyj, ale urocze jak sceneria w serialu Ranczo.

Decyzja

Witam ponownie! Na Flores nie bylo taniego Internetu, zasieg komorki tez czesto zanikal wiec teraz nadrabiam 🙂
W srodku nocy, po dlugiej podrozy autobusem przez piekna, dzika, ale niedoceniana w przewodnikach wyspe Sumbawa na brudnym, mokrym i slabo oswietlonym dworcu autobusowym uslyszalem cos w rodzaju: „Driver Stop! This is my place” powiedziane przez Gerarda. Przyszedl czas na podjecie trudnej decyzji. Czy kontynuowac mozolna podroz na wymarzone Flores czy odpuscic. Nastraszyl nas troche jeden koles, ktory byl zwiazany z linia autobusowa wiozaca nas do Bimy. Mowil, ze wydostac sie z tej wyspy jest ciezko. Ze lataja tam tylko male samoloty, ktore od dawna maja juz wykopione miejsca. Promy plywaja raz na dobe, ale zdarza sie, ze nie ma go przez 5 dni, a my mamy wize tylko na 30 dni! , ze o wykupionym bilecie do Europy i urlopie dziadkow juz nie wspomne (a jednak skoro juz wspomnialem to WIELKIE DZIEKI, ze zostaliscie z dziewczynkami – kiedys my zostaniemy z dziecmi, a Wy sobie gdzies pojedziecie :)). Biorac te wszystkie okolicznosci pod uwage Gerard, Beata, Piotrki i Ewa zawracaja. Ja, Ela i Basia jedziemy dalej. Mam wrazenie, ze za daleko juz zaszlismy, zeby sie wycofac. Flores bylo najwyzej na naszej liscie priorytetow, a druga okazja sie nie powtorzy. Damy rade! Dzieki Basi nie mamy z Ela juz zadnych watpliwosci – ta dziewczyna byla juz na koncu swiata i zawsze wracala :).
Szkoda nam sie rozstawac, ale kazdy z nas ma inne potrzeby i oczekiwania co do Indonezji – teraz mozemy je realizowac nie szukajac kompromisow.

każdy swoją drogą

Po mrożącej krew w żyłach 350 km nocnej drodze tutejszym autobusem, o 4 nad ranem dotarliśmy do Bima. Tutaj podzieliliśmy się na grupy, Ela, Basia i Maciek pojechali dalej na Flores. Pozostała część grupy wybrała powrót na Bali, bo dotarcie do 3 kolorowych wulkanów potrwa jeszcze 1,5 dnia, plus powrót stamtąd na Bali samolotem na który jeszcze nie mieliśmy biletów co jest mocno ryzykowne dla tak wielkiej grupy, trójka ma całkiem spore szanse na powrót samolotem. Obecnie we troje z Ewą i Piotrkiem czekamy na lot na Bali liniami Mertapi (są na czarnej liście UE i podobno nawet miejscowi nimi nie latają 😉 ) Gerard z Beatą wybrali bezpieczniejszą, lądową drogę klimatyzowanym autobusem (takim samym jakim tu dotarliśmy 😉 ). Gerard odjechał o 9, my odlatujemy o 13:50, mamy spotkać się na Jawie.

A tu kilka nowych fotek z Bali:

i z Gili:

… tam, gdzie sie konczy cywilizacja

Po 2 dniach odpoczynku na rajskich plazach Gili,spaleni sloncem, zaopatrzeni w dodatkowe rupie, papierosy (sa tam liczaca sie sila nabywcza), cukierki i wode jedziemy na Flores – podobno jest tam bankomat, ale jeden i czesto nie dziala :), a woda na promie, ktorym bedziemy jutro plynac, jest az o 66 grosz drozsza :), a Wegier nie lubi przeplacac. Dokupilismy brakujace moskitiery, zazylismy malarone i siedzimy na dworcu w autobusie oczekujac odjazdu. To miejsce jest polaczeniem dworca i bazaru, gdzie mieszaja sie smrody spalin i baaardzo jadacych zgnilizna durianow. Malo tu turystow i dzieki temu ceny sa w miare uczciwe. Obiad dla 1 osoby wyniosl nas 4000 rupi (1,30zl) i jeszcze nie zaszkodzil mimo, ze minely juz 3 godziny. Na wszelki wypadek usiedlismy jednak obok kibelka 🙂 Spedzimy w autobusie najblizsze 22 godziny…nie mam pewnosci czy bedzie tam jakis internet.

Podróż na Gili

Po drodze na wyspę Gili Trawangan zatrzymaliśmy się na tanią zupkę w Candidasa, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem z bliska indonezyjskie morze. Nie potrafiłem się powstrzymać i musiałem się wykąpać – uczucie wspaniałe. Nie wiem tylko dlaczego mówi się o tych wodach ciepłe morza. Dla ludzi Bałtyku to są minimum gorące morza. Dalej z Padangbai popłynęliśmy na Gili, gdzie ujrzeliśmy wymarzone, wyśnione, wyidealizowane i tak długo wyczekiwane rajskie plaże… – spędzimy tu minimum dwie noce!

Ubut c.d

Wieczór dostarczył kolejnych silnych wrażeń – tym razem duchowo-artystycznych. Poszliśmy na tradycyjny, ale jednak komercyjny taniec zwany Lagong. Mieliśmy jednak wielkie szczęście i okazało się, że go odwołali 🙂 z powodu przygotowań dzieci do uroczystości Hindu. Widząc nasz smutek, dwóch braci, których dzieci miały tańczyć w uroczystościach zaprosiło nas, abyśmy się do nich dołączyli – to było coś pięknego. Opiszę to później…