Podróż na Gili

Po drodze na wyspę Gili Trawangan zatrzymaliśmy się na tanią zupkę w Candidasa, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem z bliska indonezyjskie morze. Nie potrafiłem się powstrzymać i musiałem się wykąpać – uczucie wspaniałe. Nie wiem tylko dlaczego mówi się o tych wodach ciepłe morza. Dla ludzi Bałtyku to są minimum gorące morza. Dalej z Padangbai popłynęliśmy na Gili, gdzie ujrzeliśmy wymarzone, wyśnione, wyidealizowane i tak długo wyczekiwane rajskie plaże… – spędzimy tu minimum dwie noce!

Ubut c.d

Wieczór dostarczył kolejnych silnych wrażeń – tym razem duchowo-artystycznych. Poszliśmy na tradycyjny, ale jednak komercyjny taniec zwany Lagong. Mieliśmy jednak wielkie szczęście i okazało się, że go odwołali 🙂 z powodu przygotowań dzieci do uroczystości Hindu. Widząc nasz smutek, dwóch braci, których dzieci miały tańczyć w uroczystościach zaprosiło nas, abyśmy się do nich dołączyli – to było coś pięknego. Opiszę to później…

Bali

Na Bali towarzyszył nam specyficzny zapach kadzidełek, które Balijczycy palą wszędzie ku czci swoich bogów. Nie tylko przy licznych świątyniach, ale również przy kapliczkach, wejściach do domów i sklepów. Obok kadzidełek kładą na specjalnie przygotowany liściach przepiękne i pachnące kwiaty (głównie białe, czerwone) i czasem ryż. Po „slamsach” Jakarty była to bardzo mila odmiana.
Spędziliśmy dwie doby w Ubut – miasteczku pełnym butików, galerii, świątyń i … głupich małp, które mają tu swój park. Basia próbowała jednej dotknąć i gdy tylko wyciągnęła do niej rękę małpa zaraz skoczyła jej w objęcia :). Trzeba uważać na swoje rzeczy bo potrafią zdjąć np. okulary z głowy Jedna tak się czepiła mojej butelki z colą (którą pijemy tu w celach ochronnych dla żołądka), że pobyt w tym parku przestał już być przyjemny i szybo uciekłem. Nie tak szybko jednak jak Jankoś, który uciekał od jednej, szczerzącej zęby małpy,że mało nóg nie pogubił :).
Następnego dnia rano wynajęliśmy 7-osobowego suva i w 9 osób (tutaj to i tak mały nadbagaż :)) razem z chłopakiem, u którego się zatrzymaliśmy zwiedziliśmy okolice. Ten koleś świetnie się sprawdził pokazywał nam fajne miejsca, a my go w zamian rozpijaliśmy. Odwiedziliśmy m.in. Goa Gaja i trzy inne świątynie, tarasy ryżowe i plantację kawy. Przy tych tarasach spotkaliśmy śliczne i słodkie dzieciaki. Najbardziej kudłata z dziewczynek miała 6 lat i na imię Koma. Jak Ela pokazała im zdjęcia naszych blondynek to zapiszczała z zachwytu – chyba pierwszy raz zobaczyły, że można mieć jasne włosy :). Wyrywały sobie na wzajem ich fotki. Musiałem nieźle się postarać, żeby te zdjęcia odzyskać, ale udało się! Ela wzięła adres i obiecała im wysłać po powrocie zdjęcia, które wspólnie z nimi sobie zrobiliśmy. Dalej „NewMan”zaprowadził nas do restauracji, gdzie obiad kosztował 20zł i był piękny widok na jakiś wulkan. Widok wzięliśmy sobie gratis, ale jeśli chodzi o obiad… to Gerard zabrał nas do miejsca, gdzie za full żarcia, przystawki i picie zapłaciliśmy po 7zł każdy – i to z napiwkiem. W tej sytuacji postawiliśmy obiad również naszemu przewodnikowi – a co, niech zna gest 🙂

Jawa

W koncu dotarlismy do tak dlugo wyczekiwanej Indonezji. W samolocie siedzielismy tuz przy wyjsciu glownym wiec gdy tylko drzwi sie otworzyly natychmiast poczulismy uderzenie fali goracego powietrza. Po 5 sekundach czulem jak mi wilgotnieje ubranle. Mialem wrazenie, ze wyladowalismy w saunie. Po wjsciu z terminala i odrzuceniu ofert nahalnych taksowkarzy Gerard zarzadzil: Jedziemy dalej komunikacja miejska. I to byl strzal w 10. Tanio, a co wazniejsze tak, jak miejscowi. Wlasnie w ten sposob planujemy spedzac tu czas. Dalej przesiadka w 4 tuk-tuki, ktore przypominaja silnikowy pojazd inwalidzki popularny niegdys w Polsce, a nazwa slusznie sugeruje smierdzacego 2suwa. Niezapomniane przezycie, szczegolnie na ulicach rekordowej pod wzgledem gestosci zaludnienia azjatyckiej stolicy. Dojechalismy nimi do dzielnicy hotelowej, ale zamieszkalismy w obiekcie bez gwiazdek, cieplej wody, prysznica, ale za to z czerpakiem i takim karaluchem, ze 1 litr whisky to za malo aby o nim zapomniec :).

strajk

Nastepnego dnia w Rzymie bylo troche nerwowo, a to przez strajk studentow, konunikacji publicznej i wywolane tym korki. Na szczescie udalo nam sie oddac bilety na autobus i znalezc pociag na lotnisko – 8 Euro drozej, ale za to bez korkow. Na lotnisku poza kilkoma odwolanymi lotami 🙂 wszystko wygladalo normalnie. Lot do Riyadh i dalej do Jakarty byl bardzo przyjemny i punktualny.

Rzym

Dzis Piotrek przegonil nas po Rzymie i dzieki Mu za to :-). Wyszlo na to, ze Rzym okazal sie wspanialym gratisem do Indonezji. Najpierw bylo Koloseum, potem Plac Sw. Piotra, Muzeum Watykanskie, pizza, Bazylika Sw. Piotra, Plac Napoleona, Schody Hiszpanskie, Fontanna di Trevi, Panteon, Plac Navona, Capitol, Forum Romanum i jeszcze raz Koloseum – tym razem noca. Jesli w tym tempie bedziemy zwiedzac Indonezje to po 3 dniach zabraknie nam wysp :). Jutro popoludniu lecimy do Jakarty z ladowaniem w Ryiadh – lacznie ponad 16 godzin w podrozy…