Himalaya

08.11.09

Wstajemy w pełni zregenerowani i wypoczęci, szybkie śniadanie z widokiem na Himalaje-jeszcze teraz pisząc to nie bardzo chce mi się wierzyć… właśnie spełniam swoje kolejne marzenie. Nie są to w prawdzie jeszcze Himalaje z i 7-tysiecznikami… ale w końcu jestem w Himalajach. Może nie jest to jeszcze dach świata ale poddasze na pewno. Dziś na dobry początek idziemy z przewodnikiem na wysokość 2870 n.p.m.

Z tarasu z widokiem na Himalaje

Serdeczności posyła Magda

To było coś! Wszyscy zostaliśmy doszczętnie oczarowani przez Himalaje. W głowach powstają pomysły na następna wyprawę do Nepalu, może Leh… Ledakh… byłoby cudownie.

Rozłożyliśmy się na polanie 2870 n.p.m. nad nami chmury, przed nami 5…6 tysięczniki. Stary pasterz który odnajduje młodą śliczną zbłąkaną owieczkę(na zdjęciu z Basią) która przyłącza się do nas w desperacji biorąc nas chyba za swoje stado… niesamowite … Wiatr szamocze kolorowe tybetańskie chorągiewki -proporce modlitewne… w oddali słychać dzwonki stada owiec, dwóch Szerpów z osłami dźwigającymi ekwipunek dociera właśnie na szczyt. Jak chciałabym zostać tutaj dużej….

Z 2870npm

Magda

Prawie na dachu Świata

07.11.2009

Dharamsahla

Na płycie lotniska witają nas wyłaniające się masywy Himalajów uśmiechy powoli rysują się na naszych twarzach, czyste powietrze od razu uderza nam do głów, mhmm tego nam było trzeba po smogu i kwaśnym deszczu Jaipuru, odurzamy się każdym oddechem, Hindus z tabliczka „Witamy Magdalena” i już mkniemy do górnego miasta McLeodganj siedziby Dalajlamy i Tybetańskiego Rządu na Uchodźctwie.

Mały Tybet-po ulicach przechadzają się mnisi w czerwono żółtych szatach, powoli przyzwyczajam się do widoku mnicha w baesbolowce, mnicha z komórką przy uchu, za rogiem mnisi sączą herbatkę, zawzięcie dyskutując, obok mnich robiący warzywne zakupy, za nim mnich z chrustem na plecach, mnich z plecakiem… Mnich to tu to tam. Przeurocze miejsce przepełnione cudownym spokojem, mimo ze tętniące życiem, tak odmienne od gwaru ulic jakimi przechadzaliśmy się przez ostatni tydzień. Zwiedzamy świątynię tybetańską, niestety Dalajlamy XIVgo nie ma dziś w domu, dowiadujemy się że jest w podróży i wróci dawać nauki dopiero za kilka dni. Zachód słońca – świątynia powoli tonie w ciepłym świetle malutkich świeczek, obserwujemy jak podnóża Himalajów nikną w pomarańczowym zmierzchu dnia. Już tylko ich kontury pod rozgwieżdżonym sklepieniem przypominają nam o jutrzejszym trekkingu w wyższe partie gór.

Prawie na dachu Świata

Pozdrawiam

Magda

Wszystko zgodnie z planem :)

Witajcie,

o szybki wpis, bo po komentarzach widze ze nie mozecie sie doczekac zdjec 🙂 wiec z juz zrobionych 41GB (i ja nie zrobilem swoim aparatem zadego) wybralismy kolegialnie 42 (zdjecia 😉 )

Blismy W Khajurajo, Agrze i Jaipurze, jutro z rana (5:30) jedziemy do Delhi i potem samolotem do Dharamshal

Linki do zdjec sa po prawej, niestety na razie technika mnie przerosla i wyswitlane sa po 10 losowo, (jest ich sumie 42) wiec odsiwzcie strone kilka razy a zobaczycie wszystkie zdjecia,  poprawie to przy najblizszej okazji

Różowe miasto, rafineria płonie

6.11.2009

Jaipur

W labiryncie straganów wszystko zdaje sie  płynąc  5razy szybciej  choć podobno to ludzie zachodu nie maja czasu ,mają zaś pieniądze ,tu ludzie  maja dużo czasu, a nie mają pieniędzy…i na każdym kroku chcą wydębić od nas nasza kasę traktując jak typowych turystów… powoli mnie to irytuje Chłoniemy  jednak każdą chwile ,wszystko jest zupełnie odmienne od tego co znaliśmy w Europie, zaskakują nas i zachwycają banale widoki straganiarzy usypujący  kolorowe mozaiki z przypraw i nasion, mężczyźni w olbrzymich białych lśniących turbanach, które odcinają się skrajnym kontrastem od ich spalonych słońcem i wyrzeźbionych  bruzdami zmarszczek twarzy. Starcy  siedzący na placu nawijają na nici pomarańczowe  nagietki tworząc kwiatowe girlandy składane bóstwom w ofierze… proste zachwyty, zwyczajne zdziwienia.

Dźajpur- różowe fasady budynków zza mgły kurzu i smogu (tydzień temu wybuchł w okolicy pożar rafinerii ,który nadal trwa…)- w środku nocy budzi mnie ból gardła i chrypa-teraz wiem ze to nie infekcja,a rafineria .

Wyuzdany architektonicznie harem  o kształcie korony-zwany pałacem wiatrów. Pełen fantazyjnych  wieżyczek, ażurowych przesłon, wykuszowych okien, łuków, miniaturowych prześwitów wszystko po to  aby kobiety haremu mogły obserwować  tętniące życiem miasto  zza bajecznie miniaturowych okien Hava Mahal .

Nasz nowy przewodnik  urządza nam kiczowate sesje zdjęciowe w wąskich krużgankach zdradzając swoja fotograficzna pasje,ja w pospiechu kupuję nieoczekiwanie bębenek. Uliczny sprzedawca proponuj cene 600 Rupii w pospiechu rzucam cenę 100 żeby się odczepił , za kilka chwil dogania nas i bęben jest już mój za jedyne  7zl, he!

Ze  sklepu z tkaninami

Magda

komar

Jest 2.44 rano, 6.11. Zostałem obudzony przez jakże charakterystyczny bzyk, znany z podmokłych terenów. Zapaliłem światło    i pomimo bardzo skrzętnego wysmarowania się moogą na komary doliczyłem sie 5 ogromnych centrów smakowań mojej krwi. Nie dużo myśląc wypowiedziałem wojnę!, przez pierwsze 20 min. zabiliśmy 5 moskitów, zidentyfikowaliśmy 3 posiadające Nasz nektar inside. Postanowiliśmy przechytrzyć jakże mądrego i sprytnego przeciwnika, Piotr wyjął ostateczna broń, siatkę nad łóżko , a myślałem, ze już sie nie przyda 🙂
Właśnie zgasiłem światło, chłodzę jeszcze klima pokój i z uśmiechem triumfu na twarzy mówię dobranoc

🙂
P.

Tam gdzie każdy turysta…

5.11.2009

Obskurny hotelik o2 w nocy ,hotelowy boy wprowadza nas do pokoiku, drewniane drzwi bez klamki jedynie stalowa zasuwka, dwa wyrośnięte karaluchy przebiegają w popłochu przez próg. Stoimy wryte kiedy Hindus brudnymi dłońmi pospiesznie ścieli łóżko po poprzednich turystach nie zmieniając pościeli-jak dobrze mieć swoją wkładkę do śpiwora, za chwile okazuje się że prysznic nie działa, nie mamy siły narzekac -jutro pobudka o 6 rano, tost o smaku gumy przesmarowany galareta symulującą dżem.

Agra siedziba Mogolow wXVI iXVII w  słynąca z jednaj z najbardziej charakterystycznych budowli na świecie –biała kopulasta bryła otoczona czteroma minaretami wzniesiona przez cesarza Śahadźahana ku czci ukochanej zony . Śnieżnobiały palac zachwyca tlumy turystow przepychających się w kolejce do  obowiązkowego zdjęcia przy sadzawce lotosu, pozowanie na ławeczce ,niemieckie turystki  chwytają pałac miedzy dwa palce…budzi to moja uogólnioną apatie …powoli popadam w letarg  z trudem odnajdując świerze spojrzenie  pośród pocztówkowych ujęć…

Komnata grobowa miejsce pochowku cesarza i jego żony, przed wejściem obowiązkowe zdjęcie butów ,jak we wszystkich świątyniach –wytrzymujemy z Ewa niecałą minute i uciekamy ile sil na zewnatrz odużone wonia tysiąca stóp turystow. Okazuje się to być trafionym pomysłem, spotykamy mnóstwo ciekawych hinduskich twarzy, które ochoczo fotografują się z nami całymi rodzinami.

Przyznaję barwne inkrustacje, ornamenty kwiatowe, ażurowe prześwity ,robią wrażenie jednakże tłumy turystów dla mnie osobiście skutecznie odbieraj urok temu miejscu. Opisywany jako „sen poemat, cud…”  podnoszę brwi, pytająco rozglądam się próbując uchwycić poematyczna atmosferę, niestety znowu grupa emerytów zasłoniła mi widok, a otyła Angielka gramoli się na  moja pusta ławkę która właśnie to z ulga dopadłam …

Z Agry udajemy się do Fatehpur Sikri –mogolskiej stolicy. Monumentalne mury otaczają miasto trzech kultur muzumanskiej, hinduskiej i chrześcijańskiej. Nie zdarzamy dobrze wysiąść z z samochodu w   ciągu kilku chwil  znajduje nas  młody chętny  do oprowadzenia po mięście Hindus,a razem z nim rikszarz  ….cena wydaje się być przystępna i  już za chwile mkniemy między straganami, zatłoczoną uliczka , pełną zgiełku, folkloru, egzotyki –która bez znudzenia zachwyca nas w każdej chwili.

Na miejscu pierwsze próby naciągactwa nasz przewodnik (niespełna 16 letni chłopak , niemniej pracujący już od 8 lat!!) prowadzi nas do sprzedawcy kwiatów ,kawałków materiałów, i nitek które rzekomo powinniśmy zakupić oczywiście za niebagatelna cenę i złożyć w ofierze… negocjujemy rozsądną cenę 4krotnie niższą od wyjściowej i  składamy się na kawałek sukna.

Chwile potem przywiązujemy już w świątyni prośby -bawełniane czerwone nitki- do ażurowej ścianki, zgodnie z tradycją  składamy zakupione wcześniej  sukno na ołtarzu ofiarnym i dostajemy czymś w rodzaju szczoty po grzbiecie przy wyjściu na znak błogosławieństwa. Przechodzimy na dziedziniec gdzie   znów dajemy się naciągnąć przez miejscowych sprzedawców  marmurowych  bzdetów i wracamy motoriksza na parking…

Wieczorem jedziemy do Jajpuru gdzie zostajemy powitani kwiatowymi naszyjnikami przez Baba, przemiłego właściciela całkiem  schludnego , zadbanego  hoteliku. Nareszcie czysty prysznic!

Z hotelu u Baba Haveli

Magda

Agra

11.49, 5.11

Pobudka dzisiaj o 6.00, tak, aby zdążyć na 6.30 na śniadanie… Udał nam sie ten wyczyn, zamówiliśmy tosty z dżemem i masłem, jak sie później okazało ten skomplikowany order zajął kucharzowi 40min.

Później udaliśmy sie w kierunku Taj Mahal, wstęp dla Indiańców  1 zł, dla Nas 50zl, także dosyć dużo. W końcu jeden z 7 cudów świata 🙂 zwiedzanie zajęło Nam ok. 2h, piękne zdjęcia i to wszystko. W środku taki smród, jak po tygodniowych libacjach 🙂

13.55, tego samego dnia. Właśnie wyjechaliśmy z Sikri- muzułmańskiego, hinduskiego i chrześcijańskiego meczetu, piękne miejsce, oprowadzał Nas tour guide w wieku 16lat, który robi to już od 8. Na miejscu chodzi sie na bosaka, trochę niekomfortowa sytuacja, biorąc pod uwagę stan stóp niektórych osób, będzie dobrze. Jedziemy prawdziwa autostrada, biorąc pod uwagę liczbę pasów; dwa po lewej i dwa po prawej, oddzielone pasem zieleni na którym suszy sie najlepszy Indyjski materiał na opał, czyli krowie placki. Towarzyszył temu niezwykły zapach, niczym róża po deszczu 😉 właśnie kierowca zahamował do zera z 90km/h( kierowcy jeżdżą tu bardzo przepisowo), bo święta krowa weszła na jezdnię torując dwa pasy, przypominam, ze jesteśmy na płatnej autostradzie 🙂 rowerzyści, traktorzyści, piesi, to stały element tej drogi.

Jedziemy na lunch, mam nadzieję, ze będzie lepszy od poprzedniego, mam na myśli jakość… Smakowi zawsze jest pyszne, jednak co do jakości ciężko powiedzieć. Wczoraj pierwsza ofiarą był Piotrek, na szczęście ścięło go z nóg, tuż po przyjeździe do hotelu, do tego stopnia, ze z łazienki wyszedł blady jak ściana, a jego poziom energii był na poziomie -1.

Później czeka Nas 7h podróż samochodem do jaipuru. Jest pięknie…:),  kolorowo i intensywnie

P.

Khajuraho, jeys, agra

Jest 4.11, godz. 21.22. Jedziemy pociągiem z jeys do Agry. Na peron przybyliśmy 1,5h wcześniej, przez co staliśmy się główna atrakcją dla tubylców. Tak jak u Nas 20 lat temu black man robił za gwiazdę na warszawskich ulicach, tak my dzisiaj. Czułem się jak znany aktor z opery mydlanej, z ta mała różnica, ze zamiast autografów ludzie chcieli pieniądze 😉

Peron jest to miejsce powszechnie uważane i stosowane jako sypialnia, stołówka, gdzie posiłki je się prosto z zasyfionej podłogi, płac zabaw dla dzieci, wc, gdzie sikanie pod siebie, jest przez wszystkich akceptowane, miejsce spotkań, itp. Dla sportu zacząłem liczyć szczury przemieszczające się pomiędzy torami, tudzież na peronie. Jedynymi rules w zabawie było, aby nie zmieniać swojej pozycji. Runda pierwsza- 10 sztuk, pomimo ogromnego sukcesu, który był na pograniczu wpisu do księgi Guinnessa, postanowiłem go pobić. Runda 2- 15 sztuk, bystrość oka znacznie mi się poprawiła, gdzieś głęboko wiedziałem, ze jeszcze dzisiaj padnie kolejny wspaniały rekord. Runda 3- 19 sztuk szczurów, ten wynik dał mi spokój ducha i świadomość długo nie pobitego rekordu 😉
Wczoraj byliśmy w Khajuraho oglądaliśmy przepiękne świątynie na zewnątrz pokryte 3D scenami z podręcznika Kamasutry. Edukacja, edukacja, edukacja, z ciekawością śledziłem kolejne odsłony sztuki miłości , aby kiedyś po ślubie orientować sie w  temacie 😉

Wieczorem udaliśmy sie na pokaz tańców ludowych, gdzie z wielka ciekawością śledziłem przebieg całego spektaklu… Wraz z kolega osiągnęliśmy tak wysoki poziom ekscytacji, ze pomimo ogromnych chęci kontynuowania oglądania przedstawienia z otwartymi oczami, zdrzemnęliśmy sie na kolejne 15min. 🙂 później sklepy, zakupy, dezynfekcja żołądka ii spać.
Pobudka dzisiaj o 5 rano, 3h śnie, udaliśmy sie do jednego z większych parków narodowych, gdzie wraz z kierowca i przewodnikiem zostaliśmy obwiezieni po krainie tygrysów, gdzie podobno żyje ich 50, jednak nasz przewodnik w swoim całym życiu widział tylko 2 🙂 Jelenie, gazele, dzik, małpy, orły i jeden ogromny pająk, to wszystko widziałem 🙂 szczerze, warszawskie zoo zapewni więcej atrakcji.:) później udaliśmy sie na pobliską dolinę wodospadów… CUDO! 😉 jeden wodospad z ok. 10m o sile kranu kuchennego, totalnie przereklamowane 🙂 jeepem którym jeździliśmy, chociaż miał ogromne problemy z poruszaniem ponieważ ciągle gasł, miał jeden ogromny plus, brak dach. Wracając po ogromne atrakcji, kierowca wpadł na świetny pomysł, aby pojechać na
skróty. Pożyczyłem od koleżanki fantastyczna lustrzankę z dużym zoomem i wykonałem ok. 500 zdjęć. w przeciągu 45 min. Niektóre z nich, cudowne, szybko zostałem zarażony sztuka fotografowania 🙂

Po obiedzie udaliśmy sie na zakupy i na wyżej wspomniany hollywoodzki peron 🙂

O 0.40 mamy dojazd do Agry i ciąg dalszy bajecznej podróży.

Ciężko czasami przypomnieć sobie wszystkie niesamowite  chwilę, jesteśmy tu dopiero 4 dni, a wydarzyło się tak wiele.

P.

19 szczurów

04.11

Kalejdoskop barw zapachów dźwięków… obłęd, wydarzyło się tak wiele, czuje się oszołomiona  mnogością doznań. Z trudem zbieram myśli aby napisać coś teraz, migawki niezwykłych dla mnie tu zupełnie naturalnych i codziennych widoków  sprawiają że każda chwila jest nadzwyczaj esencjonalna. Lubię to.

Przeniesiona w  zupełnie inny odległy świat, zatrzymał się czas? mam wątpliwości ,raczej tu czas płynie zupełnie inaczej ,w korycie zbudowanym z zupełnie innych priorytetów, powinności, potrzeb, oczekiwań…

Park narodowy o świcie , czyli safarii w półśnie, orzel sztuk trzy, jedenaście  gazeli , ptaszki kolorowe-dużo ,kilka malpek ( a dokładnie langurów), parę pawi, jeden  za to wielki pająk no i trawy w których lubią przechadzać się podobno tygrysy… i tyle o tygrysach- duzo trawy i ani jednego kota. Wczoraj zapewniano nas o zamieszkujących na tym obszarze 40 osobnikach ,dziś strażnik leśny będący naszym przewodnikiem poinformował nas już tylko o dwóch …coż..to tyle…bez zachwytów.

Nieoczekiwany powrót jeapem  tak zwanymi skrótami -droga  wiodącą przez  wsie i wioski , osady –  rekompensują brak tygrysów zapewniając nam moc wrażeń ,kurzu, zachwytów i oniemień.  Obrazki zmieniją się jak w kalejdoskopie, kłebiacy się kurz, brud ,cudowne kolory ,egzotyka rodem z dokumentów podróżniczych i wszędzie leniwie przechadzające się święte krowy .

Tu zaczyna się prawdziwe fotograficzne safarii.  Zajmujemy z Pawłem strategiczne miejscówki, przeładowujemy karty pamięci, reszta grupy czujnymi oczyma zwiadowców informuje nas o zbliżających się ciekawych ujęciach ,spust migawki pod palcem i strzelamy.

Nasz wjazd do każdej z wiosek budzi niesamowitą ekscytacje tubylców starających się pozyskać nasza uwagę, machając do nas, pozdrawiając nas , pozując chcąc zostać sfotografowanym-tak jakby było to jakimś przywilejem- oni wprost uwielbiają to. Ja tez.

Nagie małe dzieci biegając razem ze zwierzętami i załatwiające swoje potrzeby jak one przy drodze, na drodze dosłownie  wszędzie …zaraz obok wracający  ze szkoly chłopcy ubrani w granatowo białe  mundurki, starsze kobiety  piorące  w pełnej odpadków i śmieci rzece, niewyobrażalnie przeładowane motoriksze, ludzie jadący w autobusach upchani jak klatkach, piętrzące się bagaże  na dachach ciężarówek TATA…i znów pędzący obłędnie kierowcy, wyprzedający raz z prawej raz z lewej …  na poboczu drogi schną krowie łajna uformowane w płaskie dyski- będące dla  miejscowej ludności opałem.

Dzieci przepychające się jedno przez drugie stroją miny przed obiektywem,  nie są jednak bezinteresowne zaraz pokazują że chcą cos do pisania daje im kilka długopisów –bierze  najstarszy i  najodważniejszy ,ucieka , z nim  zawstydzona reszta …Chłopiec  na rowerze  pozuje nam jak aktor, jest wyraźnie podekscytowany sesją zdjęciową jaką mu robimy , jesteśmy atrakcja także dla niego. Jestem bardzo zaskoczona tym ze tubylcy  poza miejscami typowo turystycznymi wydaja się być zainteresowani nami jako ciekawostka przyrodniczą, w wioskach oddalonych zaledwie  o kilka kilometrów od sztampowych zabytków trafiamy na niamalże dziewiczo dzika cywilizacje Hindusow. Zdaja się żyć w zupełnie innym równoległym świecie, pełnym jaskrawych kolorów ,egzotycznych form, pośród stert śmieci, w  pełnym słońcu przedzierającym się przez kurz i brud.

Sklecone z kilku desek, metalowych beczek, siatek ,foli, kartonów właściwie  z czegokolwiek stragany z owocami, przyprawami. Niemal w każdej z wiosek rzuca się w oczy cos  w rodzaju punktu wulkanizacyjnego  ze składowiskiem starych opon ,tworzących swoiste piramidy. Średni zarobek w Indiach to ok. 360 USD rocznie, oficjalnie minimalna dniówka  wynosi ok dolara , choć podobno zdążają się i niższe stawki- bieda panuje.

Samochód pędzi, a obrazki kobiet piorących nad sadzawką, dziewczynek czerpiących wodę ze studni, staruszek dźwigających olbrzymie kosze na głowach przeszywają mój umysł wprawiając go w osłupienie wyszywając wzór na kształt nieprawdopodobnego kolażu – mieszanki  patosu tańców ludowych, wspaniałości świątyń Khajuraho dnia poprzedniego , bogactwa  wzorów i kolorów  biżuterii, tkanin, owoców  z absolutna nędzą, smrodem i zezwierzęceniem człowieka .

Nasz kierowca odwozi nas na dworzec kolejowy  oddalony 4godziny drogi od Khajuraho skąd pociagiem  mamy udać się do Agry.

Dworzec w Jaise tu przyznaje po raz pierwszy mam najprawdziwszą gesią skórke na widok brudu i nędzy…ludzie leżą na peronach, małe dzieci biegaja bez opieki, szczury przemykają po torach, zaraz obok Hindus sprzedaje masalę ,pluskwy przebiegają w podskokach obok matki z niemowlęciem na ręku.

Paweł nalicza 19 dorodnych szczurów w czasie gdy czekamy na pociąg,ja obsesyjnie opędzam się od robactwa-spadajacego czasem niespodziewanie na glowe, Piotrek ma znow szpilkowate źrenice i powtarza już  tylko w transie ”inny świat,inny swiat…”, wraz w Ewa i Basia obserwujemy  się z czujnością jedna drugąw poszukiwaniu ewentualnych pluskw na sobie i tak upływa godzina do przyjazdu pociągu.

Nadjeżdża Amritsar Express najpierw  wagony bez okien jedynie otwory poprzedzielane kratami do których uwieszeni jedni na drugich pasażerowie x klasy przepychają się do dostępu powietrza…nastepnie wagony typu sleeper bez A/C  oraz  wariant lepszy bez krat z A/C jednakże z czarnymi oknami  -wagony za zagrodami poprzedzielanymi kotarkami jedna od drugiej, w każdej zagrodzie po dwie grzędy. Wsiadamy  przeciskając się  miedzy mężczyzną ze trzema worami na głowie mniej więcej wielkości i ciężaru worka na ziemniaki każdy -nie mogę wciąż pojąć jak oni to nosza?  ,kobieta z torbą podrożną również na głowie i jednocześnie dzieckiem na ręku,uważnie stąpamy starając sie nie podeptać rodziny „piknikującej”  właśnie na powiedziałabym cóż … stercie śmieci  .Udaje nam się już prawie przedrzeć kiedy poraża nas woń toalety pościgowej i znów ekwilibrystyczna gimnastyka –wąskie przejście zajął pewien podróżny moszcząc  sobie posłanie w korytarzyku między wagonami.

Docieramy, każdy zajmuje swoja grzędę, rozpakowuje  z papieru  pościel- znów w drodze-jutro Agra  wschód słońca przed Taj Mahal pobudka 6.00

Z Amritsar Express

Magda

miauuu…mrrrrrr

Khajuraho

6.30 wyspani, wypoczęci niedomyci ale zadowoleni wysiadamy z pociągu tak jak zostało ustalone z Shafim wita nas kierowce z tabliczka”Magdalena” Śniadanie niestety w barze dla turystów –plus jest mydło w toalecie!! Pod drodze golibroda rozstawia swój kram na ulicy, krowy zamiatają leniwie ogonem, pędza motoriksze pod prąd, obłędnie kolorowe ciężarówki TATA wiozła ładunek przewyższający je co najmniej dwa razy, kobiety niosa chrust na glowach, dziecko grzebie patykiem przy drodze, człowiek w polu płoszy biale ptactwo. Pędzimy z dworca w Satnie do Kajuraho w kakafoni klaksonów, która stanowi swoisty język kierowców czy raczej probe sily, zastraszenia przeciwnika , taka gra kto ustąpi pierwszy jadąć czołowo, zdecydowanie dla osób o mocnych nerwach. Dla dla mnie ta podroż to próba walki z moim błędnikiem, nie myślę już jak się skończy w zanadrzu mam woreczek foliowy. Co jakiś czas otwieram oczy i widzę tylko pędząca czołowo na nas ciężarówkę.  Gwałtownie hamujemy-nie zdążyłam pomyśleć czy już się zderzyliśmy – uff to tylko parada kóz nieśpiesznie poganiana przez pastucha w turbanie, z rozmazaną czerwoną korpką na czole. Docieramy na miejsce cali zdrowi ja z  pustym woreczkiem.

Świat mistycznej tantrycznej erotyki, czy zmysłowa estetyka dzikiego instynktu? Mhm… sztuka kochania-apoteza zjednoczenia dusz-kosmos…zachwycające…ehhh…apsary,Śiwa i Parwati, podoba mi się. Kompleks świątynny niezwykle zadbany niemalże z oksfordzkimi trawnikami, jednakże dla mnie  samo Kahjuraho zbyt turystyczne…

Mamy nowego przyjaciela naszego przewodnika Babu- chwali się nam swoimi sercowymi podbojami, po czym na tle świątyń zapewnia nas ze Kamasutra to nie wszystko w relacjach damsko-męskich,patrząc lubieżnie na Basie. Podaje się za bramina dla potrzeb turystycznych ,uzewnętrznia nam się nie pytany, i obwozi po zaprzyjaźnionych sklepach,niestety ma z nas marny utarg. W końcu decydujemy się uszyc ubranie u jednego z krawców . Wieczorem jeszcze pokaz tańców indyjskich, Piotrek zasypia najpewniej zahipnotyzowany nieodpartym urokiem tancerek, dzień kończymy pieczołowita dezynfekcją.

Jutro Safarii po jednym z najważniejszych rezerwatów tygrysów w Indiach…mhiauuuu…

Bandhawgarh… mam nadzieje zobaczyć białego tygrysa!!!

Z Bazaru w Khajuraho

buziaki posyła Magda