Na Bali towarzyszył nam specyficzny zapach kadzidełek, które Balijczycy palą wszędzie ku czci swoich bogów. Nie tylko przy licznych świątyniach, ale również przy kapliczkach, wejściach do domów i sklepów. Obok kadzidełek kładą na specjalnie przygotowany liściach przepiękne i pachnące kwiaty (głównie białe, czerwone) i czasem ryż. Po „slamsach” Jakarty była to bardzo mila odmiana.
Spędziliśmy dwie doby w Ubut – miasteczku pełnym butików, galerii, świątyń i … głupich małp, które mają tu swój park. Basia próbowała jednej dotknąć i gdy tylko wyciągnęła do niej rękę małpa zaraz skoczyła jej w objęcia :). Trzeba uważać na swoje rzeczy bo potrafią zdjąć np. okulary z głowy Jedna tak się czepiła mojej butelki z colą (którą pijemy tu w celach ochronnych dla żołądka), że pobyt w tym parku przestał już być przyjemny i szybo uciekłem. Nie tak szybko jednak jak Jankoś, który uciekał od jednej, szczerzącej zęby małpy,że mało nóg nie pogubił :).
Następnego dnia rano wynajęliśmy 7-osobowego suva i w 9 osób (tutaj to i tak mały nadbagaż :)) razem z chłopakiem, u którego się zatrzymaliśmy zwiedziliśmy okolice. Ten koleś świetnie się sprawdził pokazywał nam fajne miejsca, a my go w zamian rozpijaliśmy. Odwiedziliśmy m.in. Goa Gaja i trzy inne świątynie, tarasy ryżowe i plantację kawy. Przy tych tarasach spotkaliśmy śliczne i słodkie dzieciaki. Najbardziej kudłata z dziewczynek miała 6 lat i na imię Koma. Jak Ela pokazała im zdjęcia naszych blondynek to zapiszczała z zachwytu – chyba pierwszy raz zobaczyły, że można mieć jasne włosy :). Wyrywały sobie na wzajem ich fotki. Musiałem nieźle się postarać, żeby te zdjęcia odzyskać, ale udało się! Ela wzięła adres i obiecała im wysłać po powrocie zdjęcia, które wspólnie z nimi sobie zrobiliśmy. Dalej „NewMan”zaprowadził nas do restauracji, gdzie obiad kosztował 20zł i był piękny widok na jakiś wulkan. Widok wzięliśmy sobie gratis, ale jeśli chodzi o obiad… to Gerard zabrał nas do miejsca, gdzie za full żarcia, przystawki i picie zapłaciliśmy po 7zł każdy – i to z napiwkiem. W tej sytuacji postawiliśmy obiad również naszemu przewodnikowi – a co, niech zna gest 🙂