07.11.2009
Dharamsahla
Na płycie lotniska witają nas wyłaniające się masywy Himalajów uśmiechy powoli rysują się na naszych twarzach, czyste powietrze od razu uderza nam do głów, mhmm tego nam było trzeba po smogu i kwaśnym deszczu Jaipuru, odurzamy się każdym oddechem, Hindus z tabliczka „Witamy Magdalena” i już mkniemy do górnego miasta McLeodganj siedziby Dalajlamy i Tybetańskiego Rządu na Uchodźctwie.
Mały Tybet-po ulicach przechadzają się mnisi w czerwono żółtych szatach, powoli przyzwyczajam się do widoku mnicha w baesbolowce, mnicha z komórką przy uchu, za rogiem mnisi sączą herbatkę, zawzięcie dyskutując, obok mnich robiący warzywne zakupy, za nim mnich z chrustem na plecach, mnich z plecakiem… Mnich to tu to tam. Przeurocze miejsce przepełnione cudownym spokojem, mimo ze tętniące życiem, tak odmienne od gwaru ulic jakimi przechadzaliśmy się przez ostatni tydzień. Zwiedzamy świątynię tybetańską, niestety Dalajlamy XIVgo nie ma dziś w domu, dowiadujemy się że jest w podróży i wróci dawać nauki dopiero za kilka dni. Zachód słońca – świątynia powoli tonie w ciepłym świetle malutkich świeczek, obserwujemy jak podnóża Himalajów nikną w pomarańczowym zmierzchu dnia. Już tylko ich kontury pod rozgwieżdżonym sklepieniem przypominają nam o jutrzejszym trekkingu w wyższe partie gór.
Prawie na dachu Świata
Pozdrawiam
Magda